Z gabinetu doktora Klausa Runowa – historia pacjentki z dolegliwościami trawiennymi

Podcast poświęcony szczególnemu przypadkowi pacjentki doktora Klausa Runowa.

Mito-med.pl - Podcasty
Mito-med.pl - Podcasty
Z gabinetu doktora Klausa Runowa - historia pacjentki z dolegliwościami trawiennymi
/

Jesteśmy dziś w Instytucie Medycyny Funkcjonalnej i Środowiskowej. Jak zawsze, rozmawiamy o diagnostyce i terapii chorób środowiskowych. Nazywam się Matthias Milde, a wraz ze mną jest mój rozmówca, lekarz i autor Klaus Dietrich Runow. Dzień dobry, panie doktorze.

Dzień dobry.

Jest z nami też gość specjalny, pani Maier (M).

Dzień dobry.

Doktorze, co sprawia, że przypadek Pani Maier jest tak wyjątkowy?

Ten konkretny przypadek jest jednym z wielu przypadków szczególnych. Chcielibyśmy pokazać, co można zrobić, kiedy zdiagnozowano u nas chorobę przewlekłą, bo uważamy, że sama diagnoza nie wystarcza. W klasycznej medycynie postawienie diagnozy wiąże się z koniecznością podania leku, z nadzieją, że wszystko będzie w porządku. Taki lek można przyjmować do końca życia. To klasyczne podejście. Na naszym konkretnym przykładzie chcemy pokazać, że nas to nie zadowala, chcemy znaleźć tak zwane „czynniki spustowe” czyli przyczyny objawów. Czy rzeczywiście jest to choroba, czy objaw?
Zwracam się teraz do pani Meier: chciałbym spytać jak się pani czuła, kiedy zgłosiła się do nas rok temu? Jakie miała pani dolegliwości i czego Pani doświadczyła?

M: Zgłosiłam się do pana doktora, ponieważ bardzo schudłam. W ciągu roku moja waga spadła o 29 kg, a mój wskaźnik masy ciała (BMI) wynosił 14,9.

To stan zagrożenia życia.

M: Tak, dokładnie. Czytałam, że przy wskaźniku masy ciała od 14,5 metabolizm mózgu nie funkcjonuje prawidłowo, a ja ważyłam jedynie jeden kilogram powyżej tej wartości. Mogłam wprawdzie chodzić, ale nie byłam w stanie robić nic innego fizycznie. Na przykład, raz próbowałam skakać, ale nie miałam siły.   Ciężko to sobie wyobrazić. Miałam trzydzieści lat, a nie byłam w stanie wykonać tak prostego ruchu, nie mogłam też dogonić kogoś, kto szedł przede mną. Prawie nie byłam w stanie jeść, dlatego tak bardzo schudłam. Gastroenterolog pomógł mi znaleźć rozwiązanie, które trochę mi pomogło, choć niestety nie do końca: zaczęłam przyjmować enzymy trawienne wytwarzane z trzustki świń. Są wydawane na receptę i refundowane. Produkt nazywa się KREON. Duże dawki tych enzymów trawiennych przyjmowane z określonymi pokarmami pozwalały mi jeść małe porcje.

M: Kiedy przyszłam do Pana, panie doktorze, mogłam jeść tylko jedno danie, bo po pewnym czasie przestałam tolerować jedzenie, mimo stosowania enzymów. Odczuwałam ogromny dyskomfort w nadbrzuszu, jedzenie zostawało w moim żołądku. Przez wiele godzin po posiłku treść żołądkowa była zarzucana do przełyku, czułam pokarm w ustach. Po zjedzeniu wszystko widziałam jak przez mgłę, byłam u kresu wytrzymałości. Siedem razy byłam hospitalizowana, miałam wizyty u lekarzy różnych specjalności. Pochodzę z landu Szlezwik-Holsztyn, leczyłam się też u lekarza w Hamburgu i w uniwersyteckim szpitalu klinicznym. Nikt nie potrafił mi pomóc, nikt nie potrafił mi powiedzieć, dokąd mam się udać. Jestem kobietą, mam ponad 30 lat, a od ponad roku nie miałam miesiączki. Od marca 2020 r. byłam niezdolna do pracy. Po jedzeniu często odczuwałam mrowienie, jakby moje kończyny zdrętwiały, chociaż nie były zdrętwiałe.

Powiedziała Pani, że jest kobietą, a kobiety w tym wieku z przewlekłymi objawami dostają szybką diagnozę, zostają niejako zaszufladkowane. Kobieta – to na pewno hormony. Wspomniała Pani też, że menstruacja ustała. Mówi się, że to hormony lub depresja. Kobiety często są tak szufladkowane.

M: Tak. Tak. Kiedy to słyszę, to z perspektywy czasu dziwię się, do ilu szufladek mnie jednak nie wrzucono. Nikt nie powiedział, że to depresja, choć ciągle mówiono o zaburzeniach somatycznych.

Zaburzeniach somatycznych?

M: Tak, dokładnie.

Czy zechciałby Pan krótko wyjaśnić, co to takiego?

Tak. Zaburzenia somatyczne – w opisie choroby często można znaleźć określenie „zaburzenia czynnościowe”. Oznacza to, że nie ma przyczyn fizycznych, a więc nie jest to choroba, a rolę odgrywają tu raczej czynniki psychologiczne. To właśnie kryje się za określeniem „zaburzenia czynnościowe” czy „zaburzenia somatyczne”.  Nasz instytut jest instytutem medycyny funkcjonalnej (czynnościowej), jednak my inaczej rozumiemy pojęcie funkcjonalności. Sprawdzamy, co tak naprawdę nie funkcjonuje w jelitach, w komórkach. Robimy badania metabolizmu komórkowego, badania jelitowe, bo tak rozumiemy pojęcie dolegliwości czynnościowych. Nie lubię tego określenia – zaburzenia somatyczne, bo ono nic mi nie mówi.

M: Tak. Nie jestem specjalistką, więc sprawdziłam to w Wikipedii. Jest tam napisane, że aby postawić taką diagnozę, pacjent musi chodzić od lekarza do lekarza przez co najmniej trzy lata. Każdemu z tych lekarzy musi mówić, że źle się czuje, podczas gdy lekarze odpowiadają, że nie mogą znaleźć przyczyny. A pacjent zamiast być zadowolonym nadal mówi, że źle się czuje. Pacjent staje się wtedy trudny w rozmowie. Więc otrzymuje informację, że cierpi na zaburzenia psychiczne, z powodu których uważa się za chorego. I u mnie było tak, że miałam wyniki badań, a mimo tego powtarzano tę diagnozę, uzasadniając ją, że wyniki są tylko tymczasowe, a moje dolegliwości występują przez cały czas.

Ma Pani na myśli wyniki badań laboratoryjnych?

M: Tak, dokładnie. Zaczęło się od tego, że w 2020 r. wystąpiły u mnie dolegliwości w nadbrzuszu.

Ze skurczami brzucha?

M: Tak, dokładnie. Miałam zarzucanie treści żołądkowej do przełyku po każdej większej ilości jedzenia.

Czyli taka reakcja występowała praktycznie po wszystkich rodzajach żywności?

M: Naprawdę po wszystkim. Dokładnie tak. Początkowo wszystkie wyniki badań były w normie, ale kilka dni później wartości lipazy były podwyższone. To enzym produkowany przez trzustkę. Patrząc wstecz warto dodać, że zanim zachorowałam na dobre, poszłam do lekarza pierwszego kontaktu i zrobiłam morfologię krwi, bo źle się czułam. Kiedy  do mnie zadzwonił, powiedział, że nie ma czego szukać, bo mam doskonałe wyniki badań.

Czyli jest Pani zdrowa.

M: Dokładnie. Ucieszyłam się, bo nie chciałam być chora, ale dolegliwości pozostały, a po kilku dniach ujawniły się podwyższone wartości lipazy produkowanej przez trzustkę. Lekarz rodzinny powiedział, że jego zdaniem jest to przerażające i że wartość ta nie powinna być nigdy podwyższona. Przez kilka dni w ogóle nie byłam w stanie jeść, a przyczyny nikt nie znalazł. Kilka tygodni później, kiedy schudłam już 15 kilogramów, dostałam ostrego zapalenia trzustki. Poziom lipazy powinien być poniżej 35, a był na poziomie 1000. Miałam też bóle w okolicy trzustki i przede wszystkim skurcze. Wyniki były dosyć nietypowe, bo zazwyczaj wartości zapalne są podwyższone, czego u mnie nie stwierdzono. Można powiedzieć, że miałam szczęście. Lekarze w szpitalu nie wiedzieli co z tym zrobić. Zaproponowali mi operację wycięcia woreczka żółciowego oraz psychoterapię, ponieważ dzięki niej zwiększyłaby się moja świadomość choroby.

Czy była pani wtedy hospitalizowana?

M: Dokładnie tak. Trafiłam do szpitala, ponieważ miałam skurcze na całym ciele i nie mogłam oddychać. Leczono mnie kroplówkowo, ponieważ przy zapaleniu trzustki nie można podawać leków.

Tak, ja też często to czytam w wypisach: „pacjent ma tendencje do przesadnej samoobserwacji”. Prawdopodobnie tak właśnie było w Pani przypadku?

M: Tak, dokładnie. Często to słyszałam. Ciągle zarzucano mi, że za bardzo wsłuchuję się w siebie, podczas gdy ja najpierw poszłam do lekarza, nawet do kilku lekarzy. Poszłam do lekarza rodzinnego, internisty, gastroenterologa, potem do szpitala, na oddział gastroenterologii i rzeczywiście myślałam, że ktoś mi pomoże. Dopiero wtedy zaczęłam się obserwować, bo chciałam odpowiedzieć na pytanie: „Co mogę zrobić? Kiedy nie mogę jeść przez dwa tygodnie z rzędu, zadaję sobie pytanie: co mogę zrobić?

Dokładnie o to chodzi. Też powtarzam moim pacjentom, żeby się obserwowali. Tak  samo jest w tym przypadku. Moim kolegom lekarzom powtarzam, żeby słuchali pacjentów, bo oni wam powiedzą, co się z nimi dzieje. Czyli  nie zaprzeczać, tylko przyjąć informacje, wdrożyć je i towarzyszyć pacjentowi w diagnozie. To byłaby moja rada.

Tak, dokładnie. Ciężko w to uwierzyć: dwa tygodnie.

Jak człowiek może w ogóle dać sobie z tym radę?

M: Cóż, przez dwa tygodnie czułam się względnie dobrze. Dr Runow powiedział, że znalazł przyczynę, przeprowadził kompleksowe badania stolca. Stwierdził, że wyniki badań były dobre, z wyjątkiem dwóch wartości, które nie były prawidłowe. Nie byłam w złej kondycji, tylko jedna rzecz nie była zdrowa i pewnie dlatego przeszłam przez chorobę w ten sposób. Jednak po dwóch tygodniach znowu przestałam czuć się dobrze. Miałam wtedy silne skurcze łydek. Przypuszczam, że to był niedobór magnezu.

Poziom magnezu był niski u Pani, również wyszło to w analizie włosów, a badanie stolca wykazało ekstremalnie wysoki poziom zonuliny.

M: Tak, najwyższy, jaki kiedykolwiek pan doktor zmierzył.

Była to najwyższa wartość, jaką do tej pory zmierzyliśmy w klinice. Ponad 4000 jednostek, a nawet 4800. Norma wynosi 100, a wartość ta mówi nam, że jelito jest przepuszczalne jak sito. Czyli wszystko, co zostało zjedzone, przechodzi przez jelito do krwiobiegu. Wówczas nasze komórki odpornościowe reagują jak podczas infekcji. Pokarm, nie powinien przedostawać się do krwi, powinien pozostawać w jelitach, a jeśli tak nie jest, to uaktywniają się komórki odpornościowe. Mechanizm ten opisałem bardziej szczegółowo w moim podcaście Alergie pokarmowe. Tak właśnie jest w tym przypadku. Jest to zawsze przypadek szczególny, który podkreśla dokładnie to, co tam wyjaśniłem. Jest to więc niezwykle wysoka wartość. To również wyjaśnia, dlaczego pacjentka reaguje na każdy pokarm. Zaczęliśmy się zastanawiać co z tym zrobić. I co zrobiliśmy? Pani Maier.

M: Dostałam substancje ortomolekularne, tj. witaminy, minerały i substancje endogenne, oraz zalecenie terapii kroplówkowej. Również z wykorzystaniem tych substancji.

Glutation, duże dawki witaminy C i karnityna, witaminy, żeby odbudować Pani siły.

M: Dokładnie. Na początku różne substancje dobrze wpływały na mój organizm, ponieważ prawdopodobnie przechodził on różne fazy zdrowienia i w różnych fazach potrafił szczególnie dobrze wykorzystywać i posługiwać się jednym lub drugim. Nie znam się na tym, ale mogę sobie wyobrazić, że wygląda to, jak łańcuch. Na początku wykorzystywany jest  jeden z łańcuchów. Im dalej w górę łańcucha i im pacjent lepiej się czuje, tym częściej wykorzystuje się następny. Na przykład na początku zauważyłam, jak bardzo pomogła mi witamina C.

Zdecydowanie.

M: Witamina C powoduje rozkład histaminy. Reakcje alergiczne, które mają miejsce w organizmie, doprowadzają do zalania organizmu histaminą, a witamina C ją rozkłada. Kiedy dostaję witaminę C w kroplówce, nadal czuję, jak się coś odpręża w moim brzuchu. Witaminę C w kroplówce przyjmuję nawet w domu, aby wydłużyć efekty zestawu, który dostaję w klinice. I za każdym razem dobrze mi to robi. Wcześniej czułam się bardzo zmęczona, a po podaniu kroplówki zawsze obserwowałam poprawę. Teraz na przykład bardzo mocno odczuwam działanie kroplówki z glutationem, zwłaszcza w brzuchu, ale także w pozostałych częściach ciała.

To ważne. Glutation jest ważną endogenną substancją przeciwutleniającą, która odtruwa organizm, ale może również przenikać przez barierę krew-mózg, dzięki czemu działa przeciwutleniająco w mózgu, ma działanie odtruwające, a także bardzo korzystnie wpływa na zespół jelita drażliwego. Tak więc to wszystko pasuje do obrazu choroby i zawsze jest częścią programu terapeutycznego w naszej klinice.

Od jak dawna leczy się Pani w Instytucie?

M: Już od dobrego roku.

A jak w ciągu tego roku zmieniła się Pani waga? Pani BMI wynosił 14,9, a teraz?

M: Chyba najlepiej odpowiedzieć na to pytanie opisowo. Kiedy się do Pana zgłosiłam, wyglądałam jak szkielet. Siedziałam przechylona na jedną stronę, ponieważ przeszkadzała mi kość ogonowa. Sama skóra i kości, widać było wszystkie kręgi. A może Pan, jako osoba z zewnątrz, może opisać to, co widzi teraz.

Widzę młodą, szczupłą kobietę, bardzo piękną. Nie widać, żeby była chora, wręcz przeciwnie.

Wskaźnik BMI w normie.

Wszystko jest w porządku, nie widać, że była Pani chora. Tak jakby Pani opis dotyczył innej osoby.  Jest to dla mnie tym bardziej poruszające, kiedy mówi Pani, ile zmieniło się w ciągu ostatniego roku.

Tak, dokładnie, ja też tak myślę. Moja rodzina i ja każdego dnia jesteśmy niezmiernie wdzięczni i szczęśliwi z tego powodu. Jestem zachwycona, że dzięki tej terapii mogę dodatkowo doświadczyć poprawy samopoczucia i sprawności fizycznej.

Oczywiście, jako lekarz bardzo się cieszę, kiedy słyszę, że terapia przyniosła takie efekty. To pozytywna zmiana, bo naprawdę był to stan zagrażający życiu. Taki wynik również motywuje nasz zespół, kiedy słyszymy, że siedem klinik starało się rozwiązać problem i nie wszystko szło dobrze, a nam udało nam się zapoczątkować pozytywne zmiany. Odzyskała Pani jakość życia, również w wymiarze psychicznym. Proszę opisać, co szczególnie Pani pomogło. Jeśli organizm reaguje na wszystkie pokarmy, to znaczy, że ich nie trawi. Pokarm jest w zasadzie substancją obcą, która musi zostać rozłożona w jelitach i strawiona. Wspomniała Pani, że poziom lipazy był wysoki, co oznacza, że trzustka została poważnie zaatakowana. Pani przestała trawić pokarm. Użyto więc enzymów, które nie przyniosły efektów. My z kolei podaliśmy inne enzymy.

M: Tak.

Są to specjalne enzymy.

M: Tak jest. Jeśli chodzi o enzymy, które stosowałam wcześniej, należy powiedzieć, że są one pokryte plastyfikatorem, dzięki czemu rozpuszczają się i działają w zasadowym środowisku jelita. Ten plastyfikator jest zakazany w Unii Europejskiej na mocy rozporządzenia REACH, ponieważ jest rakotwórczy, gromadzi się w organizmie i nie ulega rozkładowi. W internecie przeczytałam artykuł z czasopisma medycznego, w którym autor krytykował zastosowanie takiego plastyfikatora i sugerował rozważenie czy nie można by zastosować innej osłonki w tym leku. Jednocześnie doszedł do wniosku, że nie jest to konieczne, ponieważ pacjenci, którzy go przyjmują, mają krótszą średnią długość życia, zatem nie jest to potrzebne.

Bardzo cyniczne podejście. Niezależnie od tego, w jakiej postaci podawane są te enzymy, nie lubię ich stosować, ponieważ działają one tylko w jelitach przy Ph 8. A ja bym chciał, aby enzymy działały w żołądku i tam rozkładały pokarm. W ten sposób ograniczam potencjał wystąpienia alergii, innymi słowy agresywność  pokarmu. W ten sposób blokujemy reakcję immunologiczną, która może się pojawić w jelicie w kontakcie z substancją obcą – żywnością. Jeśli więc lepiej rozdrobnię pokarm na małe cząsteczki, organizm i układ odpornościowy nie będą miały powodu do reakcji. Pani na początku przyjmowała bardzo duże ilości enzymów, bo bez nich się nie dało i powoli rozbudowywaliśmy terapię.

M: Dokładnie tak. Pan doktor podaje enzymy pochodzenia roślinnego, które mają o wiele lepszy smak i zapach, a przyjmowanie ich jest o wiele przyjemniejsze.

I zachowują stabilność niezależnie od pH, działają już w kwaśnym środowisku żołądka.

M: Dokładnie tak, dzięki nim mogę lepiej się odżywiać. Pan doktor udzielił mi również kilku rad dotyczących tego, co mogę jeść. Próbowałam wszystkiego, próbowałam też odżywiać się bezglutenowo, bo czytałam Pana książki. W czasie choroby bardzo dużo czytałam, także książki napisane przez innych lekarzy, wszelkiego rodzaju poradniki. Staram się być otwarta i choć początkowo przeszłam na dietę bezglutenową, Pan dał mi radę, że mogę spokojnie  jeść gluten, bo muszę się odżywiać różnorodnie, gdyż organizm jest przestymulowany. Więc jadłam i od razu zacząłem przybierać na wadze. Od razu poczułam się lepiej. Przez trzy miesiące jadłam bez przerwy, przez cały dzień. W zasadzie dwie potrawy. Kiedy przyszłam na kontrolę, moja waga była już w normie. Poddałam się kolejnej terapii kroplówkowej i nadal przyjmowałam enzymy, bo bez nich nie mogłam jeść, nie mogłam nawet przełknąć łyka soku bez wsparcia enzymów.

M: Za każdym razem mogłam włączać w jadłospis nowe potrawy. Kiedy przyszłam na kontrolę po raz drugi, pozwolono mi znów jeść bezglutenowo. Wcześniej jadłam kuskus, który jest robiony z orkiszu, ale nie jest bezglutenowy, mogłam jeść ryż i dobrze tolerowałam oliwę z oliwek, która jest bardzo zdrowa. Po kolejnej wizycie włączyłam do diety warzywa, z czego bardzo się cieszę, ponieważ zawierają wiele witamin, a także wspomagają  wydzielanie glutationu przez organizm. Także dodawałam coraz więcej potraw, a kiedy przyszłam na kontrolę po raz trzeci, pozwolono mi spożywać produkty zawierające białko. Wcześniej nie było to możliwe, co jest bardzo ważne. Produkty te biorą udział w każdym procesie metabolicznym w organizmie.

Zdecydowanie, również odgrywają ważną rolę w procesie detoksykacji.

M: Dzięki terapii mój stan zdrowia stale się poprawia, ciągle włączam nowe produkty do diety. Mam więc wrażenie, że poprawa zdrowia następuje coraz szybciej.

A kiedy pomyślę sobie, że zalecono Pani operację woreczka żółciowego, to włosy stają mi dęba. Bo gdyby usunięto Pani woreczek żółciowy, nie tolerowałaby Pani już żadnych pokarmów, bo trawienie stałoby się jeszcze gorsze. Moim zdaniem przyniosłoby to efekt odwrotny do zamierzonego. Dobrze, że Pani chirurg się powstrzymał i stwierdził, że lepiej tego nie robić, bo widział, że woreczek żółciowy był zdrowy.

M: Tak, przytrafiło mi się to nawet kilka razy.

W rzeczywistości kilkakrotnie zalecano Pani operację woreczka żółciowego lub stosowanie inhibitorów pompy protonowej, czyli leków blokujących wydzielanie kwasu żołądkowego, a także leczenie psychiatryczne lub psychosomatyczne.

Dokładnie. Na przykład leczenie w celu poprawy podejścia do objawów choroby.

Czyli zaakceptuj swoje objawy, a my cię nauczymy, jak znosić to cierpienie.

M: Tak, warto tu przytoczyć rozmowę, którą odbyłam z jednym z lekarzy w szpitalu. Zreferował mi, czego to nie zbadali i nie znaleźli przyczyny. I powinnam się cieszyć, że wykluczyli wiele złych chorób. Odpowiedziałam, że owszem, ale ja nie jestem w stanie jeść. Wtedy akurat czułam się trochę lepiej, więc powiedziałam, że nie mogę jeść tyle, ile bym chciała. Przez wiele tygodni nie mogłam nic zjeść. To nie jest normalne, to jest niebezpieczne. Również niebezpieczne jest zapalenie trzustki. Jeśli stan zapalny powraca, to trzustka może przestać działać. Lekarz odpowiedział, że owszem, ale nie znaleźli jeszcze przyczyny i próbował mi wytłumaczyć, że niektóre choroby są nowe i pozostają jeszcze nierozpoznane. Powiedział, że być może za dziesięć lub dwadzieścia lat znajdzie przyczynę moich dolegliwości. Na co ja odpowiedziałam, że przecież teraz nie jestem w stanie nic jeść i co mam zrobić?

M: Skazuje mnie pan mnie na życie w chorobie i śmierć. Na co lekarz powiedział: „Moi bracia też często chorują na zapalenie trzustki, u nich też nie możemy znaleźć przyczyny”. Przykro mi, ale nie mogę Pani pomóc. Może to, co przyszło samo, odejdzie samo. Wszystkiego dobrego.

Bardzo dziękuję za ten opis. Myślę, że może on stanowić pozytywny impuls dla pacjentów i słuchaczy, aby nie zadowalali się diagnozą. Chcemy ich zmotywować do pójścia inną drogą. W Pani przypadku pomoc polegała na odbudowie bariery jelitowej, wspomaganiu przewodu pokarmowego za pomocą innych produktów. Dlatego tak jak już powiedziałem na początku, warto zadać sobie pytanie, czy mamy do czynienia z chorobą, czy „tylko” objawem w cudzysłowie. Zawsze trzeba zadawać sobie takie pytanie. W tym konkretnym przypadku widzimy, że można znaleźć inne rozwiązanie. Czy ma Pani jakąś radę lub wskazówkę dla pacjentów, lub lekarzy?

M: Jeśli miałabym poprosić o coś lekarzy, tak wielu lekarzy, z którymi miałam do czynienia, to mi by bardzo pomogło, gdyby nie stawiali państwo diagnoz z bezradności. Rozmawiałam raz z panią z  kasy chorych, która stwierdziła, że dobrze zna takie diagnozy, nawiązując do sugestii lekarzy, że mam zaburzenia somatyczne. Powiedziała, że jest jej przykro, ale również nie była w stanie doradzić nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić. Takie diagnozy jeszcze bardziej utrudniają pacjentom znalezienie pomocy gdzie indziej, ponieważ u każdego lekarza trzeba przedstawić wypis ze szpitala. Nowy lekarz czyta to, co napisali jego koledzy. A jeśli jest tam napisane, że zaleciliśmy usunięcie woreczka żółciowego, bo było w nim tak zwane błotko żółciowe, czyli drobne złogi, ponadto zaleciliśmy psychoterapię, aby poprawić sposób radzenia sobie z chorobą, to lekarz to czyta i mówi: „Tak, mój kolega to zalecił, mi nic innego nie przychodzi do głowy, więc ja też to zalecam”.

Diagnoza zostaje przejęta. Przeklejane są fragmenty z poprzednich wypisów.

M: Niestety, tak. Niektórzy lekarze patrzyli we właściwym kierunku, sugerowali, że być może ma to coś wspólnego z jelitami. Mówili, że opisuję dolegliwości w całej jamie brzusznej, a jelito jest w całej jamie brzusznej. Ktoś nawet spytał czy, nie mam nietolerancji glutenu. Ale ja przez wiele tygodni odżywiałam się bezglutenowo, a ze względu na przepuszczalność jelit nie tolerowałam również takiej żywności. A lekarze częściowo patrzą we właściwym kierunku i powinni trzymać się tego, co wiedzą, zapisywać to i  mieć odwagę trwać przy tym, nawet gdy nie mogą pomóc. Nawet takim stwierdzeniem mogą pomóc pacjentowi, ponieważ kolejny lekarz potraktuje te objawy poważnie. Powinni szukać przyczyn, a nie traktować ich jak coś oczywistego. Ponieważ przyczyny istnieją.

I mieć odwagę by zmobilizować wszystkie siły dla pacjentów, którzy są przewlekle chorzy. By myśleli inaczej, zdjęli klapki z oczu, by spojrzeli na chorobę w innym świetle. Dziękuję bardzo za rozmowę.

M: Cała przyjemność po mojej stronie, bardzo dziękuję. Każdego dnia jesteśmy Panu bardzo wdzięczni.

Bardzo, bardzo dziękuję. Miło to słyszeć. Wszystkiego dobrego i pozostajemy w kontakcie.

M: Tak.

Bardzo dziękuję. To był podcast poświęcony szczególnemu przypadkowi. Bardzo dziękujemy pani Maier, która podzieliła się z nami osobistymi spostrzeżeniami na ten temat. I oczywiście dziękujemy doktorowi Runow. Jak zawsze więcej informacji znajdą Państwo w naszym instytucie. Numery telefonów, adres mailowy znajdą Państwo tam gdzie zwykle. Dziękujemy za wysłuchanie i zapraszamy następnym razem. Wrócimy do Państwa za miesiąc. Temat niech pozostanie niespodzianką. Do usłyszenia. Jeszcze raz dziękuję.

0:00
0:00