Nowotwory – terapia. Jak zagłodzić raka? Dieta keto, witamina C, koenzym Q10.

Holistyczne podejście do leczenia raka może nie tylko zwiększyć skuteczność terapii, ale także zmniejszyć skutki uboczne. Jakie substancje i dieta wspomogą organizm w powrocie do zdrowia?

Mito-med.pl - Podcasty
Mito-med.pl - Podcasty
Nowotwory - terapia. Jak zagłodzić raka? Dieta keto, witamina C, koenzym Q10.
/

Redakcja Mito-Med: Czy możemy teraz powrócić do podstawowych zasad terapii? Mam na myśli naszą podstawową dietę ketogeniczną.

Sarah Myhill: Numer 1, dieta ketogeniczna. Numer 2, proszę przyjmować witaminę C w dawce dostosowanej do progu tolerancji jelit. Sugeruję zaczynać od niskich dawek i stopniowo zwiększać dawkę witaminy C do momentu, aż zaczną pojawiać się objawy jelitowe, po czym nieznacznie zmniejszyć dawkę. Większość ludzi zatrzymuje się na 5 do 10 gramach dziennie i przyjmuje witaminę C w jednej dawce podczas śniadania lub w kilku dawkach w ciągu dnia. Stosując dietę, głodzimy raka, po czym zabijamy go witaminą C. Bardzo dobrym lekiem przeciwnowotworowym jest też jod, który jest środkiem sprawdzonym, a także tanim i łatwym w przyjmowaniu. Ja zalecam do 15 mg jodu czyli 3 krople Lugola w stężeniu 15% przed zaśnięciem. Jod jest bardzo pomocny. Następnie powinniśmy zapytać, co mogło spowodować rozwój raka? To jest coś, czego zawsze staram się dowiedzieć: co mogło być przyczyną rozwoju nowotworu? Jeżeli udaje nam się to ustalić, zazwyczaj jest to bardzo pomocne. Proszę pozwolić, że podam jeden przykład. Kilka lat temu zgłosiła się do mnie pewna miła pacjentka, chorująca na przewlekłą białaczkę limfatyczną. Przewlekła białaczka limfatyczna jest dość przyjaznym nowotworem, ponieważ postępuje bardzo powoli. Zleciłam wykonanie biopsji tkanki tłuszczowej, które wykazało obecność lindanu. Lindan jest chlorowym związkiem organicznym, paskudną toksyną, o której wiadomo, że powoduje raka. Jesteśmy przekonane, że pacjentka była narażona na działanie lindanu, ponieważ kilka lat temu kupiła dom. W domu tym były odsłonięte bale, które musiały zostać spryskane lindanem, aby mogła uzyskać kredyt hipoteczny na zakup domu. Kiedy już zamieszkała w domu, była codziennie narażona na działanie lindanu, co tłumaczyłoby wysoki poziom lindanu w biopsji. A pamiętajmy, że lindan wywołuje raka. Poprosiłam ją, aby poddała się detoksykacji organizmu. Nie tylko pod kątem lindanu, ale de facto wszystkich pestycydów, wszelkiego rodzaju lotnych związków organicznych i rozpuszczalników, o dowiedzionym działaniu rakotwórczym. Można się ich pozbyć, stosując zabiegi wysokotermiczne, każdy taki zabieg się nadaje. Osobiście preferuję kąpiele w solach Epsom, ponieważ jest to proces dwuetapowy. Należy go rozpocząć od rozgrzania ciała. Wówczas toksyny, ulokowane przede wszystkim w tłuszczu, zostaną wytopione z tłuszczu podskórnego, dzięki czemu przemieszczą się do warstwy lipidowej na powierzchni skóry, z której zostaną zmyte w drugim etapie zabiegu. Dlatego kąpiel w solach Epsom zapewnia oba etapy jednocześnie, w warunkach przyjemnej, ciepłej kąpieli. Rozgrzewają państwo tkankę podskórną, stymulując wyprowadzanie toksyn na powierzchnię skóry, i jednocześnie je zmywają. Co więcej, dzięki solom Epsom, otrzymują państwo solidną dawkę magnezu i siarki, które są wchłaniane przez skórę, dlatego jest to mój ulubiony mechanizm detoksykacji. Podobnie zadziała porządna sauna, zakończona prysznicem, który zmyje wytopione z tłuszczu chemikalia. Podobnie działa też samo opalanie, po którym warto wskoczyć pod prysznic dla oczyszczenia skóry z chemikaliów. Doskonałym sposobem na usunięcie z organizmu toksyn będą też nadmorskie wakacje w trybie „słońce, piasek i morze”, ponieważ leżąc na piasku i rozgrzewając się, można co chwilę zanurzać się w morzu, zmywając z ciała wszystko, co słońce i gorąc zdołały z niego wydobyć.  Dodatkową pomocą w tym procesie będzie masaż. Z grubsza rzecz biorąc, 50 takich cykli (czyli nagrzanie ciała / spłukanie) zmniejsza obciążenie ciała toksynami o połowę. Warto podkreślić, że nigdy nie pozbędziemy się toksyn do zera, ponieważ ich stężenie spada wykładniczo. Dlatego, po 50 cyklach spadnie o połowę, po kolejnych 50 o kolejną połowę, po kolejnych 50 o kolejną połowę i tak dalej. Ale proszę starać się zejść tak nisko, jak tylko to możliwe. W przypadku wspomnianej pacjentki, miałyśmy do dyspozycji dobry marker nowotworowy, którym w jej przypadku była oczywiście liczba limfocytów, która rosła przez około 2 lub 3 lata. A to dlatego, że pacjentka była niezdyscyplinowana, nie przestrzegała ustalonego reżimu postępowania, nie przestrzegała diety ketonowej. Ale w końcu zdecydowała się na saunę, wprowadziła konsekwentną dietę i od tego momentu limfocyty zaczęły spadać. A 13 lat później, gdyby wykonać u niej badanie krwi, nikt nie dopatrzyłby się przewlekłej białaczki limfatycznej, ponieważ liczba białych krwinek wróciła do normy. Jest jeszcze jeden ciekawy aspekt jej historii. W trakcie terapii u chorej rozwinęło się zapalenie tęczówki. Ale że stało się to w okresie świąt, wiadomo było, że nie zostanie w kolejnych 5-ciu dniach przyjęta do szpitala. Ponieważ nie chciałam zostawiać jej tak długo bez pomocy lekarskiej, powiedziałam, że podejrzewam, że zapalenie tęczówki jest spowodowane infekcją wirusową. Zaleciłam, aby zaczęła przyjmować przeciwwirusową cyklofilinę i zanim trafiła po świętach do szpitala, zapalenie tęczówki zostało wyleczone. Ale co ciekawe, kiedy następnym razem sprawdziliśmy liczbę jej białych krwinek, okazało się, że znacząco spadła. Jej okulista był pod takim wrażeniem, że oświadczył, że prawdopodobnie powinna pozostać na lekach przeciwwirusowych do końca życia, co też zrobiła. Ta historia pięknie ilustruje, że wiele chłoniaków i białaczek ma podłoże wirusowe, zaś szczególnie szkodliwe są wirusy opryszczki Epsteina-Bara. Są głównymi czynnikami wywołującymi chłoniaki i białaczki, podobnie jak nasze retrowirusy, ludzkie retrowirusy endogenne. Jak najskuteczniej utrzymać je w ryzach? Posiadając mocny i sprawny układ odpornościowy. Wzmocnimy go, jeśli zapewnimy mu energię, którą układ odpornościowy potrzebuje pozyskać z mitochondriów, jeśli zapewnimy mu naboje, których potrzebuje do zwalczania infekcji, jeżeli dostarczymy mu duże ilości witaminy C i jodu. Wiemy, że dla zapewnienia sprawności mitochondriów niezbędny jest selen, magnez, cynk. Dlatego, przyjmując dobrze skomponowany pakiet suplementów, dostarczamy układowi odpornościowemu energię i surowce potrzebne do walki z rakiem. I wtedy organizm zaczyna walczyć z nowotworem.

Redakcja Mito-Med.: Dziękuję za tę historię. Skłania mnie ona do zastanowienia, w jaki sposób możemy ogólnie poprawić nasz status antyoksydacyjny? Aby pomóc naszemu układowi odpornościowemu chronić nasze mitochondria, zwłaszcza wtedy, gdy przyjmujemy chemioterapię itp.

Sarah Myhill: Po pierwsze, nasz organizm musi być w stanie przyswoić to, co mu podamy. Ludzie często wydają majątek na mikroelementy, lecz ich organizm ich nie wchłonie z powodu procesów fermentacyjnych w jelitach, wynikających ze spożywania węglowodanów. Tu warto wiedzieć, że dieta ketogeniczna w połączeniu z witaminą C i jodem eliminuje bakterie fermentacyjne rezydujące w górnym odcinku jelit, poprawiając wchłanianie mikroskładników. Po drugie, potrzebujemy przeciwutleniaczy, całego łańcucha przeciwutleniaczy działających na pierwszej linii frontu, które usuwają wolne rodniki. Należą do nich enzymy, jak dysmutaza ponadtlenkowa, peroksydaza glutationowa, koenzym Q10. To prawdziwe oddziały pierwszej linii frontu. Następnie mamy drugą linię, na którą składają się witaminy, jak witamina D, witamina K, witamina E, ale także melatonina, wiele dobroczynnych składników roślinnych, które wyłapują wolne rodniki. Zaś najważniejszym, ostatecznym repozytorium wolnych rodników jest witamina C. Potrzebujemy więc wszystkich tych elementów. Do prawidłowej aktywności peroksydazy glutationowej potrzebny jest selen. Do aktywności dysmutazy ponadtlenkowej potrzebny jest cynk, miedź i magnez. Źródłem koenzymu Q10 może być mięso, ale także przyjmowanie suplementu zawierającego koenzym Q10. Koenzym należy do pierwszej linii obrony, do drugiej z kolei należą witaminy, jak witamina E, witamina D, witamina K. Mogą je państwo pozyskać z dobrego preparatu multiwitaminowego, a także przyjmując dodatkowe minerały. Ludzie zwykle przyjmują standardowe minerały w niewielkich ilościach. Powodem, dla którego powinniśmy przyjmować dodatkowe suplementy, jest fakt, że dzisiejsza żywność nie zawiera już tych mikroelementów w niegdysiejszych ilościach. Bierze się to stąd, że nie zawracamy już odpadów organicznych na kompost, nie stwarzamy warunków dla przetworzenia kompostu na urodzajną ziemię. A to oznacza jednokierunkowy przepływ minerałów, z gleby do roślin, z roślin do zwierząt, następnie do nas. A my te resztki organiczne wyrzucamy na wysypiska, zanieczyszczamy nasze rzeki, zaśmiecamy nasze morza. I to jest bardzo złe. Podam przykład, który to pięknie zilustruje. Kilka lat temu zgłosiła się do mnie pacjentka z niedoborem selenu. Już wtedy wiedziała, że sprawdzonym źródłem selenu są orzechy. Zwłaszcza orzechy brazylijskie, mające reputację bogatych w selen. Po czym wyjechała, jadła dużo orzechów brazylijskich, wróciła do mnie, a ja ponownie sprawdziłam poziom selenu. Niestety, poziom selenu się nie poprawił. Warto zapytać, dlaczego? Pomyślmy. Kiedy orzechy brazylijskie spadają z drzewa na ziemię, w warunkach naturalnych służą za pożywienie lokalnym zwierzętom, które je trawią, po czym wydalają w okolicach drzewa. Tym sposobem, selen pozostaje w lokalnym obiegu materii. Jeśli jednak zbierzemy orzechy brazylijskie z tego drzewa i wyeksportujemy je do innego kraju, wyprowadzimy selen z tego obiegu. Selen nie wróci już do następnych orzechów na drzewie. Aby to udowodnić, zleciłam oznaczenie stężenia selenu w orzechach z Brazylii. I co się okazało? Badanie wykazało bardzo niską zawartość selenu. To pięknie ilustruje nasze błędne myślenie, kiedy spodziewamy się uzyskać minerały z pożywienia. Dlatego wszyscy potrzebujemy podstawowej suplementacji minerałów, zawierającej przyzwoite dawki wapnia, magnezu, potasu, cynku, miedzi, selenu, chromu, boru i tak dalej. Ponieważ w przeciwnym razie, będziemy zagrożeni niedoborem wszystkich tych czynników. Potrzebujemy więc dobrej multiwitaminy, dobrych minerałów. Szczególnie ważna jest witamina C. I gdy już uda się ustawić prawidłową suplementację, to i tak trzeba będzie przejść jeszcze długą drogę do osiągnięcia prawidłowego statusu antyoksydacyjnego.

Redakcja Mito-Med.: Rozumiem. Czy stosujemy taką samą suplementację w profilaktyce, co w leczeniu?  Czy może np. osoby z nowotworem potrzebują znacznie większych dawek?

Sarah Myhill: W zasadzie takich samych, ale kluczowa pozostanie witamina C, ponieważ to witamina C jest decydującą przechowalnią elektronów. W przypadku raka jelita zapotrzebowanie na witaminę C jest znacznie wyższe niż w innych przypadkach. W rzeczywistości, objawy jelitowe stanowią bardzo przydatną, pośrednią miarę stanu zdrowia pacjenta. Jeżeli dany pacjent osiąga próg tolerancji jelitowej na poziomie dziennej dawki witaminy C rzędu 5g, 6g lub 7g, będzie to oznaczało, że jest w pełni zdrowy. Lecz, co ciekawe, wielu pacjentów nowotworowych nie wykazuje żadnych objawów jelitowych, dopóki nie dojdą do poziomu 15, 20, 30, 40 gramów witaminy C dziennie. Przyczyna leży w tym, że organizm pobiera z jelit witaminę C na bieżące potrzeby. I jeśli ma duże zapotrzebowanie na witaminę C, bo aktualnie walczy z infekcją lub rakiem, to pobierze tę witaminę C prosto z jelita. Jeśli natomiast witamina C pozostaje w jelitach, to dostanie się do jelita grubego, w którym znajduje się nasz mikrobiom. To właśnie w jelicie grubym gościmy wszystkie te mikroby, które robią dla nas tak wiele dobrego. Lecz jeśli witamina C trafi do tego odcinka jelita, uśmierci w nim część drobnoustrojów, a te zostaną rozłożone przez inne mikroby w procesach fermentacyjnych, co u pacjenta przejawi się w formie cuchnących gazów. Jednym z produktów fermentacji jest siarkowodór, który sprawia, że pacjent zaczyna puszczać nadzwyczaj cuchnące bąki, świadczące również o tym, że pacjent przedawkował witaminę C. Jeżeli mimo to pacjent ponownie zwiększy dawkę witaminy C, jej nadmiar zabije kolejne drobnoustroje i pojawi się biegunka świadcząca o tym, że pacjent dobił właśnie do progu tolerancji jelit dla witaminy C. I właśnie tak, metodą gorzkich doświadczeń, prób i błędów, ustalamy w praktyce poziom tolerancji naszego organizmu dla witaminy C, po czym delikatnie zmniejszamy dawkę, aby nie doświadczać objawów jelitowych. Aby to zilustrować, opowiem państwu moją osobistą przygodę z witaminą C. Kiedy po raz pierwszy odkryłam witaminę C, wstyd się przyznać, nie stosowałam jeszcze diety ketogenicznej, bo o niej wówczas nie wiedziałam. Żywiłam się tradycyjną zachodnią dietą, nie jadłam jedynie nabiału, ponieważ byłam uczulona na produkty z mleka. Jakieś było moje zażenowanie, a nawet szok i przerażenie, gdy okazało się, że dawka progowa mojej tolerancji na witaminę C wynosiła aż 35 gramów! I wtedy odkryłam, jak bardzo moje jelita były obciążone procesami fermentacyjnymi. Kiedy zaczęłam stosować dietę ketogeniczną, mój próg tolerancji spadł w ciągu kilku tygodni do 14 gramów. Obecnie moja tolerancja jelitowa utrzymuje się na poziomie około 4 do 5 gramów, co dostarcza mi bardzo dobrej wskazówki, że prawdopodobnie jestem dość zdrowa, ponieważ moje ciało nie potrzebuje dodatkowych ilości witaminy C. Przyznam też, że nie wystawiam go na próby, nie obciążam węglowodanami, jestem przekonana, że moje ciało sprawnie usuwa toksyny, oraz wierzę, że nie mam żadnych przewlekłych infekcji. Tak więc, dzienna dawka witaminy C, jaka jest tolerowana przez jelita, jest dość dobrym wskaźnikiem państwa stanu zdrowia.

Redakcja Mito-Med.: Bardzo przydatna wskazówka, dziękuję. W poprzednim podcaście rozmawiałyśmy nieco o tarczycy i związkach między tarczycą a mitochondriami i podażą energii. Czy powinniśmy brać pod uwagę fakt, że pacjent jest chory na nowotwór? Czy jest może jeszcze jakiś inny związek?

Sarah Myhill: Niemal na pewno tak. Ponieważ, jak już powiedziałam, nasz układ odpornościowy potrzebuje dużo energii. Mitochondria dostarczają wprawdzie energię ze składników pokarmowych, ale o tym, jak szybko ją dostarczają, decyduje tarczyca. Analogią, której lubię używać, jest analogia do samochodu. Wyobraźmy sobie, że silnikiem naszego samochodu są mitochondria, zaś tarczyca jest pedałem gazu. Jak wiadomo, wolno działająca tarczyca rozpoznawana jako niedoczynność tarczycy, jest jednym z poważniejszych czynników ryzyka nowotworu. A dlaczego? Ponieważ układowi odpornościowemu brakuje energii do walki z nowotworem. Dlatego, rutynowo szukałabym oznak niedoczynności tarczycy. Szukałabym ich nie tylko u pacjenta nowotworowego, ale i pacjenta z dowolną inną chorobą, zespołem przewlekłego zmęczenia, chorobą serca itp. Kluczową kwestią, o której należy pamiętać w przypadku niedoczynności tarczycy, jest to, że nie można polegać wyłącznie na badaniach krwi. Badania krwi są tym, co nazywam kursem/ dostrajaniem, natomiast to, jak czuje się sam pacjent, nazwałabym precyzyjnym dostrojeniem. Bo tu właśnie wielu lekarzy popełnia błąd. Patrzą na wyniki badania krwi i mówią: wyniki mieszczą się w granicach normy, tarczyca w porządku, dziękuję za wizytę. W rezultacie wiele przypadków niedoczynności tarczycy pozostaje nierozpoznanych, a jest to ważna diagnoza, która mówi nam o tym, że mechanizm dostarczania energii jest spowolniony. Jeśli więc wykonali państwo badania krwi na tarczycę, warto spojrzeć na wynik badań osobiście, warto samemu je zinterpretować. I nie chodzi jedynie o ocenę, czy wyniki badania mieszczą się w granicach normy. Chodzi o to, aby poznać rzeczywiste wartości, ponieważ zakres wartości prawidłowych dla hormonu tarczycy we krwi jest bardzo szeroki. Zakres ten może wynosić od 12 pikomoli / litr do 24 pikomoli / litr, jest to dość szeroki zakres referencyjny. A prawdą jest, że każdy z nas ma swój własny, indywidualny zakres wartości prawidłowych, który nie musi pokrywać się z zakresem referencyjnym dla całej populacji. Tak więc ktoś, u kogo wynik wynosi między 12 a 14 pikomoli na litr, może usłyszeć „mieści się pan w zakresie wartości prawidłowych”, choć jego osobisty zakres może wynosić od 20 do 22 pikomoli / litr, co oznaczałoby niedoczynność tarczycy. Dlatego kluczowym punktem każdego badania krwi jest sprawdzenie, czy istnieje biochemiczny zakres dla badania hormonów tarczycy, a to, czy badamy hormony tarczycy czy nie, zależy od obrazu klinicznego. Możemy bowiem uzyskać od pacjenta szereg bardzo przydatnych wskazówek. Po pierwsze, tętno w spoczynku. Jeśli tętno spoczynkowe wynosi znacznie poniżej 70 uderzeń na minutę, wskazuje to na niedoczynność tarczycy. Proszę zmierzyć temperaturę ciała. Jeśli temperatura ciała wynosi zdecydowanie poniżej 36,8 do 36,6 stopni Celsjusza, fakt ten wskazuje również na niedoczynność tarczycy. Proszę zmierzyć ciśnienie krwi. Jeśli ciśnienie krwi jest niskie, czyli znacznie poniżej 110/60, jest to również wskazaniem na niedoczynność tarczycy. Są to bardzo przydatne, mierzalne wskazówki. Źródłem przesłanek klinicznych może być również sam pacjent. I jeśli powie: mój umysł stał się jakiś ociężały, wiem, że nie jestem głupi, lecz czuję, że nie wykorzystuję pełni swej inteligencji, mam problemy ze skupieniem uwagi i wykonywaniem kilku różnych zadań jednocześnie, mam skłonność do prokrastynacji. Nie starcza mi na cały dzień energii. Taki zestaw doznań wskazuje na niewydolność mechanizmów dostarczania energii. Kolejnym objawem niedoczynności tarczycy jest zatrzymywanie płynów. Osoby z niedoczynnością tarczycy miewają opuchniętą twarz. Jeżeli poprosić taką osobę, aby wystawiła język, po czym obejrzeć jego boczną stroną, to zobaczymy na niej odcisk zębów. Zmieniony, ochrypły głos, utrata dźwięcznego głosu, to kolejna z przesłanek do niedoczynności tarczycy. Jeśli dojdzie do zatrzymania płynów w nadgarstkach, może rozwinąć się zespół cieśni nadgarstka, a przy zespole cieśni nadgarstka pojawia się mrowienie w palcach. Nocna bolesność kciuka, palca wskazującego, środkowego i połowy palca serdecznego wynika właśnie z ucisku na nerw. To kolejna z przydatnych wskazówek. Zmieniona, raczej sucha skóra, przerzedzające się, suche włosy, utrata włosów brwi, szczególnie w zewnętrznej jednej trzeciej. Żaden z tych objawów nie jest z osobna patognomoniczny, ale razem wzięte wskazują na problem z tarczycą. Kolejna bardzo przydatna przesłanka kliniczna wynika z rytmów okołodobowych. Czynnikiem, który utrzymuje nas w stanie czuwania w ciągu dnia, jest światło. Mam to szczęście, że mogę pracować w moich oranżeriach, mam wokół siebie samo piękno życia i to utrzymuje mnie w stanie czuwania. A gdy zapada zmrok, ciało zaczyna produkować melatoninę, konkretnie to szyszynka wydziela melatoninę, która jest hormonem snu. Melatonina krąży po organizmie i trafia do przysadki mózgowej, wówczas przysadka mózgowa wytwarza hormon stymulujący tarczycę, którego poziom osiąga maksymalną wartość około północy. Hormon stymulujący tarczycę pobudza tarczycę do życia, a ta produkuje T4 czyli tyroksynę, której poziom osiąga szczyt około godziny 4tej nad ranem. Tyroksyna jest nieaktywna, dopóki nie zostanie przekształcona w T3, czyli trójjodotyroninę. Poziom T3 osiąga maksimum około godziny 5 rano. Trójjodotyronina wędruje do nadnerczy i stymuluje je, co powoduje wydzielanie kortyzolu, adrenaliny i DHEA około godziny 6 lub 7 rano, co nas ostatecznie budzi. Jeśli pani pamięta, ta sekwencja dostarcza nam przydatnej wskazówki, ponieważ wielu moich pacjentów z niedoczynnością tarczycy to klasyczne sowy. Nie mogą zasnąć przed godziną 11stą czy 12stą wieczorem, a nawet 1szą nad ranem, za to budzą się naturalnie o 8mej, 9tej lub 10tej rano. Jest to więc kolejna bardzo przydatna wskazówka, że coś jest nie tak z tarczycą, nadnerczami lub naszą zdolnością do wytwarzania melatoniny. Tak więc kluczową kwestią w przypadku niedoczynności tarczycy jest to, aby nie polegać wyłącznie na badaniu krwi, ale zawsze pytać, w jakim stanie jest pacjent, czy obraz kliniczny pasuje do obrazu niedoczynności tarczycy. A jeśli odpowiedź brzmi „tak”, możemy podjąć próbę leczenia hormonami tarczycy, które są dostępne dla każdego. Są to zazwyczaj hormony pozyskane z tarczycy świni lub krowy. Jest to po prostu tarczyca zwierzęca, która jest suszona, a następnie porcjowana w małych kapsułkach. Elementem kluczowym jest rozpoczęcie terapii od bardzo niskich dawek i bardzo powolne ich zwiększanie, a powód, dla którego musimy zacząć od niskich dawek i powoli je zwiększać, jest dwojaki. Po pierwsze, hormon tarczycy cechuje się przedłużonym działaniem, więc jeśli zwiększy pani dawkę zbyt szybko, może pani przegapić optimum. Ponieważ hormony tarczycy można przedawkować, w takim przypadku poczuje się pani jak przy niedostatecznej dawce. Drugim powodem jest to, że hormony tarczycy są również odpowiedzialne za mitochondria, nie tylko za szybkość działania mitochondriów, ale także za ich ilość. Wyobraźmy sobie, że chcemy żyć w ciele z dużą ilością mitochondriów, chcemy jeździć samochodem z dużym silnikiem, Rolls Roycem, a nie maluchem. Ale to wymaga czasu. Mitochondria nie mogą po prostu zwiększyć swej liczby z dnia na dzień, muszą mieć do tego stworzone odpowiednie warunki, a odpowiadają za to również hormony tarczycy. Kluczowym aspektem tej metody jest fakt, że wszystkie diagnozy to jedynie hipotezy, które potwierdzamy dopiero w retrospektywie. Dlatego, dopiero po wykonaniu badania krwi, które mówi „tak, istnieje biochemiczny zakres dający podstawy do podjęcia próby leczenia hormonami tarczycy”, dopiero po ustaleniu obrazu klinicznego, który wskazuje na to, że pacjent ma niedoczynność tarczycy, zaczynamy podawać hormony tarczycy. I dopiero, gdy po osiągnięciu poziomu 60 mg lub 90 mg lub 120 mg poczuje się pani lepiej – oczywiście, im dana osoba jest rozmiarowo większa, tym więcej będzie potrzebowała hormonów – dopiero wtedy będziemy mogli powiedzieć: tak, miała Pani niedoczynność tarczycy i właśnie udało nam się ją wyeliminować za pomocą preparatów z tarczycy. Jest to istotna część powrotu do zdrowia u każdego, kto ma słabe mechanizmy dostarczania energii, włączając pacjentów nowotworowych.

Redakcja Mito-Med.: Tak, dokładnie. Czy są jakieś inne problemy zdrowotne, o które powinniśmy się zatroszczyć, aby poczuć się lepiej podczas leczenia?  Czy to ogólnie, czy konkretnie w przypadku nowotworów? Co jeszcze możemy zrobić?

Sarah Myhill: Najważniejsze to mieć pozytywne nastawienie. Wychodzić na słońce, wychodzić na łono natury, realizować projekty, które dają radość, i oczywiście mieć energię do realizacji tych projektów. Życie we wspierającej rodzinie, posiadanie kogoś, kto cię kocha, posiadanie tego, co nazywam plemieniem. Moja córka opuściła rodzinny dom i mieszka wiele kilometrów stąd, dlatego stworzyłam wokół siebie własne plemię. Opiekuję się starszym panem, który mieszka w mieszkaniu mojej babci. W lipcu będziemy świętować jego 101 urodziny. Nie ma raka, nie choruje na serce, nie cierpi na demencję. Jest na diecie paleo-ketogenicznej, przyjmuje dużo suplementów, ale najważniejsze, że jest członkiem plemienia, ma wokół siebie swoje stado. Jest kochany, wspierany, codziennie wychodzi na spacer. Już samo przebywanie w szczęśliwej społeczności odgrywa ogromną rolę. Jestem głęboko przekonana, że zamieszkiwanie w niewielkim mieszkaniu, wyłącznie z rodzicami, nie jest z punktu widzenia ewolucji prawidłowe. Ewoluowaliśmy, by żyć w plemieniu. Oczywiście rozumiem, że nie da się zmieścić całego plemienia w jednym małym mieszkaniu, ale niezwykle ważne jest posiadanie rozbudowanej tkanki społecznej, w której można rozmawiać, śmiać się i żartować. Kluczowe jest, móc kochać i czuć się kochanym. Rozmawiałyśmy o różnych metodach detoksykacji, w tym także o saunie, które cieszą się dużym zainteresowaniem. Pomocne bywają też zioła. Omówiłyśmy ogromną ilość rzeczy, a robienie tych rzeczy i robienie ich dobrze jest ważne. Każdy, kto słucha tego podcastu, może się zastanawiać: jeśli mam raka, lub chciałbym mu zapobiec, to na co się zdecydować? Może ten lek? A może jednak tamten? Może któryś z preparatów grzybowych? A może któreś z ziół? Odpowiedź brzmi: nie ma jednej metody leczenia. Jest za to cały pakiet możliwości. A ja grupuję moje zabiegi w pakiety i nazywam je “reżimami świstaka”.  Ponieważ podobnie jak w filmie Dzień Świstaka, który opiera się na pętli czasu, raz po raz wracam do podstawowych reżimów postępowania, zaś konsekwentne wdrażanie reżimów postępowania jest kluczowym warunkiem utrzymania dobrego samopoczucia, posiadania energii do wstania z łóżka i prowadzenia życia, na czymkolwiek by ono nie polegało. Moją pasją jest ogrodnictwo, dlatego dziś po południu zamierzam podziałać w ogrodzie. Uwielbiam jeździć konno, dlatego organizuję długodystansowe rajdy konne dla mnie i moich przyjaciół, na które ruszamy w dłuższe weekendy. Dlatego realizowanie projektów, które nas cieszą, planowanie rzeczy, których z radością wyczekujemy, jest w tym kontekście absolutnie kluczowe.

Redakcja Mito-Med.: Oczywiście, dokładnie tego takim pacjentom potrzeba. Myślę, że mamy już gotowy pakiet. I duże szanse na poprawę jakości życia.

Sarah Myhill: Na koniec, mały trick, który można przetestować na bardzo powszechnym nowotworze, jakim jest rak skóry. Jego najczęstsza postać rozwija się pod wpływem nadmiernego nasłonecznienia. W takim przypadku mogą się pojawić małe strupki, na czole, nosie, policzkach lub na czubku ucha, które nazywane są rogowaceniem słonecznym. Nieleczone, mogą przekształcić się w raka podstawnokomórkowego skóry. I tu ciekawostka: można się z niego wyleczyć witaminą C! Proszę wymieszać witaminę C z odrobiną wody, aby uzyskać gęstą pastę. Po czym nałożyć ją na zmienione miejsce, a nowotwór zniknie. Witamina C jest całkowicie nieszkodliwa dla prawidłowej skóry, więc jest to tani i prosty zabieg. Proszę spróbować, to bajecznie prosta kuracja.

Redakcja Mito-Med.: Imponujące, naprawdę imponujące. Bardzo Pani dziękuję za podzielenie się z nami swoją wiedzą. Mam nadzieję, że już niedługo spotkamy się na kolejnej rozmowie.

Sarah Myhill: Dziękuję za rozmowę.

0:00
0:00